Poniższy cytat znalazłem w Internecie jako pochodzący z książki „First Commando Knives” K. Yeaton, S. Yeaton, R. Applegate. Jest to fragment zamieszczonego tam listu z 1933 r. Napisał go jeden ze świadków tworzenia się nowożytnych metod walki, które autor cytatu określił jako brudna walka.
„This man Fairbairn is beyond the shadow of a doubt the greatest of 'he greatest of them all.’ […] His stuff is not jiu-jitsu or judo – he gave us an exhibition of judo using five men, two third-degree black belts, two second, and one first, to prove it. He uses some of their falls and a few holds, but not more than about 20% of it and most with variations. It’s not Chinese boxing, of which 80% is mere ritual. It’s a collection of all the known methods of dirty fighting and it will beat them all. He knows it will, he’s done it. Judo is to clean on every hold a judo man’s eyes and testicles are vulnerable. But it is awful fast; still it is not as fast as boxing. […] Given men of equal speed, it’s the man who is not surprised by the others method of attack who will win. […] The remarkable thing about Fairbairn is that although he damn near does know it all, he doesn’t seem to think he does. If you’ve got an idea, he’ll not only listen to you and point out what’s wrong, if anything, but he’ll admit if it’s new to him and as good or better than his own current methods.”
Nowożytne metody walki
Celowo unikam słowa „nowoczesnych”, żeby uniknąć nieporozumień. Chodzi mi o to, że krystalizujące się w I połowie ub. wieku systemy powstały na bazie wcześniejszych i czerpały z nich pełnymi garściami. Nie były zatem bardziej zaawansowane technicznie, pełniejsze, udoskonalone, bezwzględnie lepsze itp. A przecież to są cechy, które na ogół wiąże się ze słowem nowoczesne. Były za to wewnętrznie bardziej różnorodne i dostosowane do nowych czasów, z ich sposobem życia codziennego i prowadzenia wojen. Zgodnie z duchem czasu, ich opracowywanie przypominało badania naukowe. Znalazły zastosowanie w usystematyzowanych dziedzinach, które później nazwano Close Quarter Combat (w wymiarze indywidualnym) i Close Quarter Battle (w walce i taktyce na poziomie małych zespołów).
Toczenie walk jest tak stare jak historia ludzkości. Przejawem pychy byłby pogląd, że skuteczne metody walki są wynalazkiem ostatnich czasów, albo że czekają nas jeszcze jakieś rewolucyjne odkrycia w tym względzie. Człowiek jako przedstawiciel swojego gatunku ma określone możliwości fizyczne i psychiczne. Już dawno nauczył się je wykorzystywać – inaczej by nie przetrwał. Wszystko już było i nie ma nic nowego pod słońcem. Co najwyżej mamy do czynienia z procesem zapominania pewnych umiejętności i ponownego ich odkrywania w innych czasach i w innym miejscu. W przypadku tego co już zdążono kiedyś utrwalić na piśmie mamy do czynienia jeszcze z przykrym zjawiskiem. Bowiem zdarza się, że samozwańczy mistrzowie odkurzają stare zapomniane rzeczy i przypisują sobie ich wynalezienie. Ale to temat może na osobny artykuł.
Pionierzy i następcy
Przytoczony wyżej cytat dobrze obrazuje jak wyglądało powstawanie jednego z systemów najbardziej zaawansowanych i sprawdzonych w praktyce. „Największy z nich”, czyli Fairbairn, niczego nie przyjmował na wiarę ale i niczego z góry nie odrzucał. Każda metoda, każdy styl walki, każdy sport, technika czy trik były dla niego zawsze warte bliższego spojrzenia. W jego ocenie odpadało wszystko to, co nie wiodło wprost do celu, co miało niepewną skuteczność albo było zbyt skomplikowane. Ale też był zawsze gotów odrzucić każdą rzecz, którą aktualnie uważał za swoją najlepszą, jeśli tylko ktoś pokazał mu coś jeszcze lepszego. Cel był jeden, wygrać za wszelką cenę. Prawdziwy sens pojęcia brudna walka.
W tamtych czasach było wielu wielkich nauczycieli close-combat. Fairbairn, Sykes, Applegate, O’Neil, Biddle, Styers, Nelson, by wymienić tylko niektórych. Co ważne i ciekawe, każdy z nich powoływał się na poprzedników, którym szczególnie wiele zawdzięczał. Utrwalały się w ten sposób niesłychanie ciekawe i budzące szacunek linie sukcesji. Później oni sami znajdowali naśladowców i kontynuatorów, że wymienię znowu wybiórczo: Tegner, Cestari, Grover, Kaspar, Robinson, D. Martin i wielu innych, w tym i działających do tej pory. Historia zaś często zatacza koło. Obecnie to co stare i sprawdzone jest dla wielu czymś nowym. O tym między innymi jest ten blog.
Niewątpliwie trudno wymyślić coś nowego, poza tym co już jest znane, chociażby z uwagi na budowę ciała człowieka. Ale w moim przekonaniu odnosi się to bardziej do walki wręcz. W dziedzinie taktyki niewątpliwie nowością są rozwiązania stworzone dla potrzeb operacji ratowania zakładników. To wśród wszelkich form działań specjalnych była nowość, bez precedensu, bezpośredniego odpowiednika w historii w sensie usystematyzowanego zakresu umiejętności. Także niektóre techniki strzeleckie tj. zagadnienia trzymania palca poza kabłąkiem osłony spustu, sposób wykorzystania osłony – minimalne odsłonięcie, trzymanie do niej odpowiedniego dystansu, żeby dało się skryć za nią wyłącznie ruchem w biodrach – to były nowości. Eksperci mówią, że nowa taktyka nie jest ortodoksyjna – nie neguje, udoskonala stare zasady sztuki wojennej np. manewry odwracające, dezorientowanie za pomocą zmodyfikowanych środków pozoracji pola walki. To udowadnia, że wciąż możliwy jest postęp, ale na drodze ewolucji, czego przykładem jest np. system ESDS.
To naturalne że świat nie stoi w miejscu i trzeba szukać „nowych” metod, niestety ludziom często załacza sie wrodzony komplikator, jak coś jest zbyt proste to trzeba sobie utrudnić. Zwykle czynnikiem weryfikującym skuteczność danych metod są konflikty zbrojne a wnioski z nich czerpane stanowią podstawę ewolucji, zwykle wraca się do elementarnych podstaw a później dokonuje przebudowy systemu. Wystarczy popatrzeć na metody walki w terenach zurbanizowanych od II wojny do chwili obecnej…
We wspomnianych metodach walki w terenie zurbanizowanym pełna zgoda. Uderza zwłaszcza to, że zwykle kończy się na intensywnym bombardowaniu artyleryjskim i z powietrza. Szczególnie ciągle niska skuteczność wojsk w radzeniu sobie z atakiem snajperskim, mimo dostępności radarów pola walki, czujników dźwięku jest symptomatyczna. To w temacie MOUT/FIBUA, natomiast już w ramach CQB, czyli etapu walki w terenie zurbanizowanym prowadzonemu na najbliższych dystansach dają się zauważyć pewne nowinki techniki i taktyki w stosunku do wcześniejszych konfliktów. Oczywiście w ramach konfliktu pełnoskalowego często są one zbyt ryzykowne, a gdy nie ma elementu osób postronnych/zakładników tracą sens. Wraca się do schematu „szukaj i niszcz”.
Tutaj właśnie warto zwrócić uwagę na doświadczenie komandosów rosyjskich, zwłaszcza z grupy kadrowej 9 Pułku MWD „Witaź”, oraz CSN FSB. Łączyli oni często wyrafinowaną taktykę, zaczerpniętą również z taktyk zachodnich z wojskowymi metodami i ciężkim sprzętem. Dla pewnych sytuacji to optymalne wyjście vide Roubaix 1996. Sednem sprawy jest krytyczna analiza taktycznych uwarunkowań, współpraca z różnymi partnerami nie tylko ze służb o identycznym profilu zadaniowym, ośrodkami badawczymi nowego sprzętu, wymiana z zagranicą. Policyjny pion AT, jako całość zaniedbuje umiejętności działania w terenie otwartym, za to grupy z SG od dawna to ćwiczyły. Rozwój nowego wyposażenia pod wpływem praktyków to kolejna droga rozwoju, wdrażanie procedur. Dlaczego zespoły MOE na Zachodzie mają opracowaną procedurę forsowania wybuchowego dowolnych drzwi, a u nas detonuje się je tak, że chwieją się ściany nośne? (incydent w Szczecinie). Standardowe procedury działań, także obejmowania dowództwa (ludzie z linii) to podstawa.