W poprzednim wpisie była mowa o filmiku z pewnej barowej bójki w USA, który zdobył sobie niesłychaną popularność w sieci. Dla wygody Czytelników ten filmik jest powtórzony również w poniżej. Jest ciekawy do oglądania i pouczający pod kilkoma względami, jak zresztą każdy film z miejsca konkretnego zajścia. W tym przypadku mamy jednak materiał naprawdę rozległy i pokrywający wiele spraw.

Teraz proponuję przyjrzeć się kluczowej sprawie, jaką jest moment rozpoczęcia walki. W dobrze (i w najbardziej bezpiecznie – jeśli patrzeć tylko pod względem zdrowotnym) rozegranej sytuacji powinien to być tak naprawdę różnież moment zakończenia wszystkiego. Zanim kilka uwag na ten temat, warto obejrzeć poniższy filmik, tym razem z naszego podwórka.

Jak widać, ormowiec-maseczkowiec poczuł się upoważniony nie tylko do zwracania innym uwagi, co i jak mają nosić, co samo w sobie jest nie do przyjęcia. Był też na tyle pewny przewagi swoich gabarytów i zapewne jakiegoś treningu, że poparł prentensje złośliwym kopnięciem. Tym impulsywnym atakiem dał upust agresji i chciał zwiększyć presję na oponencie. Nie uzyskał żadnej przewagi, nie wyrządził przeciwnikowi żadnej szkody, a to błąd. A kara za błąd przyszła szybko i trzeba przyznać, że jej forma budzi uznanie.

Bardzo podobnie rozkręcała się sytuacja w amerykańskiej wersji. Na pewno nie ogądamy całej sytuacji od początku, bo obie strony są już trochę poobijane na twarzach. Jakieś starcie miało miejsce wcześniej, a teraz sytuacja najwyraźniej była zagadywana. Jednak i w tej fazie futboliści polegali na tym, że zdecydowanie górują warunkami fizycznymi nad przeciwnikami. Czuli się na tyle pewnie, że oprócz pogardliwego zwracania się do miejscowych chłopaków, jeden z nich dał wyraz złości popychając przeciwnika. Bez sensu, bez efektu, a puszka Pandory została otwarta.

W starszych podręcznikach combatowych przewijają się takie oto 3w1 rady na wypadek, kiedy konfrontacja nieuchronnie zmierza do bezpośredniego rozstrzygnięcia: uderzaj pierwszy, uderzaj szybko, uderzaj mocno. Przechwycenie inicjatywy i zaskoczenie to być może jedyna szansa na przeprowadzenie skutecznej akcji. Kto wie, co się okaże później, a jedyne co pewne, to że nawet wygrany odniesie jakieś obrażenia.

W obu przypadkach mieliśmy z przykłady, kiedy inicjatorzy starcia marnowali swój ruch na niewyrządzające szkody przepychanki. Skoro podwórkowe szturchnięcia zaskoczyły oponentów i doszły celu, tym bardziej znalazłyby swój cel wyprzedzające, szybkie i mocne ciosy. Finał mógł być na ich korzyść, kto wie. Zaś efekt tego, co zrobili jest taki, że postawili siebie w roli napastników i spotkali się z usprawiedliwoną samoobroną (przynajmniej w pierwszych fazach zdarzeń, ale to znowu inny temat). Nie wspominając o tym, że przeciwko nim jako agresorom odruchowo zwraca się niechęć obserwatorów.

Z kolei drugie strony konfliktów swojej szansy nie przepuściły. Fizyczny atak był dla nich sygnałem, że nie ma na co czekać i od razu pokazali, na co ich stać. Zaskoczyli tym adwersarzy zbyt zadufanych i działających na pół gwizdka. A przy okazji, to co pokazali daje to przyczynek do jeszcze jednej uwagi. Teraz, to już naprawdę „nie te czasy”. Nigdy nie wiadomo, kogo można spotkać przy różnych okazjach. Nie popłaca szukanie zwady i kosztowne bywa bycie twardym tylko na pokaz. Mnóstwo ludzi trenuje albo ma „bogatą” przeszłość i nawet niepozornie wyglądający osobnik potrafi wystawić słony rachunek komuś, kto zachowuje się lekkomyślnie względem innych.