Autor wpisu, Zygmunt Pytlik, jest rysownikiem i satyrykiem, a także pasjonatem różnych rodzajów broni.

Choć na pierwszy rzut oka technika wydaje się „sztuczna” i skomplikowana, w rzeczywistości dość szybko „łapie się” o co chodzi, zaś efekty są zadowalające. Poniżej załączam „instrukcję” rzucania „po polsku”, będącą wynikiem moich „praktycznych doświadczeń”.

obrazek: sposob trzymania noza do rzutu po polsku

Nóż układamy na otwartej, odwróconej wnętrzem do góry, dłoni, „nakrywamy” i dociskamy kciukiem. Tył ostrza powinien idealnie wpasować się w tak powstałe zagłębienie.

Trzymając płaszczyznę dłoni z nożem prostopadle do kierunku rzutu (wierzchem dłoni w kierunku celu), rękę lekko ugiętą w łokciu unosimy i odchylamy do tyłu, nie zmieniając ułożenia dłoni (cały czas musi być prostopadle do kierunku rzutu!). Rzut wykonujemy podobnie, jak w innych technikach, z usztywnionym łokciem i nadgarstkiem, pamiętając o utrzymaniu dłoni w tym samym układzie i dociskaniu ostrza kciukiem do momentu, w którym zdecydujemy się na to, że nóż „powinien polecieć”.

obrazek: rzut nożem po polsku
Technika pozwala (po nabyciu pewnej wprawy) również na umiarkowane sterowanie odległością rzutu (w granicach 1-1,5 metra), na dwa sposoby:

  1. Chwyt – na krótszy dystans nóż chwytamy bliżej „czubka” ostrza, na dłuższy zaś tak, by lekko ugięty kciuk był tuż przy jelcu (mickiewiczowski „paznokcia indeks”!).
  2. Układ ramienia – na krótszy dystans rękę zginamy w łokciu pod kątem prostym, odginamy do tyłu i rzucamy ze „sztywnego” łokcia, zachowując ugięcie. Na dalszą odległość – rzut z łokciem tylko lekko ugiętym.

obrazek: zmiana odległości rzutu nożem po polsku

Oczywiście dodatkowe znaczenie ma tu długość i waga noża oraz energiczność wykonania rzutu, no i, rzecz jasna, wypróbowanie tego we własnym zakresie!

Rzucanie testowałem, używając wspomnianego „meteora ninja” (dł. 28 cm , waga 220 g), kompaktowego „meteora daggera” (19 cm, 160 g), , folderka z aluminiowymi okładkami (17 cm, ok. 110 g (nie polecam – latał pięknie, jednak po kilkudziesięciu rzutach uszkodziła się oś obrotu ostrza!), finki „Columbia” (24 cm, 150 g), polskiego „Gerlacha” wz. 98 oraz czeskiego bagnetu do karabinka „Sa. vz. 50”, a także tzw. „rzutki” (14 cm, 15 g!).

Nieporozumienie pt. „rzutka” („skuteczne” na 2-2,5 m) i folderek (3,5-4 m), wbijajały się w pień rosnącej, „żywej” topoli odpowiednio na 0,5 i 1 cm, „dagger” (rzuty wyłącznie ze „sztywnego łokcia”, inaczej źle „lata”) z 4-5 m wchodził na 2-2,5 cm (grube ostrze, jednostronnie ostrzony „drop point” bez falsa). Pozostałe, „sprzęta” dawały zbliżone do siebie efekty: z odległości 5-6 m w ten sam pień wchodziły na min. 3 cm (nawet toporny „ninja” o 3 mm grubej głowni typu tanto!), zaś „gerlach” i bagnet głębiej (waga i „spear point” z falsem robią swoje).

Główną zaletą tej techniki jest względna łatwość „celowania”. Odbywa się to absolutnie intuicyjnie i po kilkudziesięciu próbach utrzymanie „pionu” nie stanowí problemu. Trochę gorzej jest z wysokością – trzeba trochę „popracować” żeby wyczuć, kiedy nóż wypuścić (zwłaszcza, że dla skutecznego rzutu kciuk powinien dociskać głownię do samego końca!), ale i tak przychodzi to łatwiej, niż w innych technikach. Nawet po niezbyt intensywnym treningu dość szybko jesteśmy w stanie z tych 5-6 metrów 6-7 razy na 10 rzutów trafić w kartkę formatu A4, co wydaje mi się całkiem niezłym „osiągiem”, oczywiście rzecz rozpatrując w kategoriach rekreacyjnych, bo pisząc to raczej takie tylko zastosowanie miałem na myśli. Ewentualne wykorzystanie techniki w warunkach bojowych pozostawiam fachowcom.

Zygmunt Pytlik